sobota, 22 marca 2014

Część IV - Śmierć z ukrycia

Mińsk pozostawał w rękach Rosjan już drugi miesiąc. PAC umocniła się zaledwie kilometr od zachodniej granicy stolicy Białorusi. Spory błąd taktyczny, wynikający ze zbytniej pewności siebie generała Lebiedowa, który sądził, że skoro większość sił zbrojnych UE stacjonuje w Afryce, nie ma po co fortyfikować się dalej. Strefa wpływów Koalicji Panazjatyckiej i tak praktycznie sięgała do granicy z Polską. Jednak na razie nie padł rozkaz ataku na stojący ością w gardle nadwiślański kraj. Niedobory kadrowe i sprzętowe dawały o sobie znać, więc inwazja Rosjan w tej części Europy zatrzymała się właśnie w Mińsku.

                Oddział snajperów z jednostki płk. Grzysia powoli kierował się w stronę przedmieść miasta. Wydano rozkaz przerzedzenia szeregów rosyjskich obrońców, a do tego zadania najlepiej nadawali się cisi zabójcy, jakimi byli snajperzy z JWK w Lublińcu. Pułkownik postanowił wysłać jednak pięć par snajperskich. Dowódcą strzelców został kapral Pierzycki ze względu na podręcznikowo przeprowadzoną akcję wywiadowczą.
Podstawowym warunkiem sukcesu operacji jest takie jej przeprowadzenie, żeby nie dać się wykryć. Wywiad Sił Zbrojnych UE potrafił załatwić wszystko. Snajperzy ruszyli do akcji ubrani w mundury Koalicji Panazjatyckiej, na które założyli zimowe maskałaty. W ramach kamuflażu każdy żołnierz miał jeszcze na swoim wyposażeniu unowocześniony model IT-33, pozwalający na zniknięcie nie na 15 sekund lecz pół minuty. Uzbrojenie w broń długą nie było jednakowe. Oprócz karabinu snajperskiego lub karabinku Lamberta, wszyscy mieli w kaburach udowych rewolwery P33 Pereira
·         Alpha One i Alpha Two:  karabin snajperski Moretti SR4
·         Bravo One i Bravo Two:  Moretti SR4
·         Charlie One: ciężki karabin snajperski Zeller-H; Charlie Two: karabinek Lamberta, Moretti SR4
·         Delta One i Delta Two:  Moretti SR4
·         Echo One: Zeller-H; Echo Two: karabinek Lamberta, Moretti SR4

Najbardziej doświadczeni snajperzy uzbrojeni byli w karabiny Zeller-H. Broń ta w rękach sprawnego operatora była istnym narzędziem śmierci. Skuteczny zasięg, z którego pojedynczy strzał w klatkę piersiową zabijał to 3500 metrów, co jest niewiarygodną odległością. Wbudowany komputer balistyczny oraz cyfrowa luneta o nawet 50x powiększeniu umożliwiały celne strzelanie w niemal każdych warunkach. Posiadacze tego karabinu mieli skupić się na wsparciu ogniowym oraz niszczeniu cięższego sprzętu. Towarzyszył im żołnierz z karabinkiem Lamberta. Miał on osłaniać na bliższe dystanse swojego kolegę z Zellerem
Pozostali strzelcy wzięli ze sobą standardowe karabiny Moretti SR4. Standardowy nie oznacza jednak, iż jest to gorsza broń. Przeznaczona do strzelania do ludzi nie mogła uszkodzić pancerza w pojazdach, ale skutecznie przebijała ściany budynków. Jej maksymalny zasięg skuteczny to 2500 metrów, ale największą efektywność osiągnąć można było na dystansach poniżej dwóch kilometrów. Karabin ten również posiadał wbudowany komputer balistyczny i cyfrową lunetę, ale o mniejszym powiększeniu – trzydziestokrotnym. Uzbrojeni w ten rodzaj broni mieli eliminować czynnik ludzki.
Rozdzielili się już w momencie zrzutu – 30 kilometrów od Mińska. Mieli dokładne informacje o lokalizacji stanowisk broni przeciwpancernej i przeciwlotniczej, ale nie wiedzieli na kogo mogą natknąć się po drodze. Droga do przedmieść zajęła im 2 dni, gdyż poruszali się z niesamowitą dbałością o ostrożność, zacierając za sobą wszelkie ślady. Na swojej trasie żadna z par nie natrafiła na przeszkody w postaci Rosjan. Para Charlie spotkała jedynie kilku cywili w odległości 300 metrów od siebie, ale nie zostali zdemaskowani.
Mieli zaatakować o świcie, półtorej godziny przed zmianą wart, czyli o 4:30 rano. Rozleniwieni żołnierze PAC nie spodziewali się ataku i zdarzało im się nawet przysypiać w trakcie służby, co było niedopuszczalną rzeczą. Swoją opieszałość Rosjanie mieli przypłacić życiem.
Stanowiska obronne Mińska rozmieszczone były co trzy kilometry. Każda para urządziła stanowiska strzeleckie w odległości dwóch kilometrów od posterunków. Zbliżała się godzina zero. ..
Dziesięciu strzelców widziało w lunetach swoje cele. Ich ofiarą paść miało trzydziestu Moskali. Strzały musiały być bezbłędne oraz szybkie, nikt nie mógł podnieść alarmu, przynajmniej nie na tym etapie. Gdyby gen. Lebiodow dowiedział się, że ktoś likwiduje stanowiska ciężkiej broni od razu otoczyłby szczelnym pierścieniem cały Mińsk i Polacy stracili by szansę wejścia do miasta.
Kapral Pierzycki będący operatorem karabinu Zeller-H w parze Charlie nacisnął przycisk radiostacji.
- Meldować
- Tu Alpha, gotowi
- Bravo, cel w zasięgu
- Delta zwarci i gotowi
- Echo, czekam na rozkaz

Do godziny 4:30 zostało pięć sekund
Pierzycki wstrzymał oddech. Wiedział, że jego podwładni robią to samo. Nakierował krzyż celowniczy na głowę swojego celu. Sekunda do oddania strzału.
Nacisnął spust i poczuł przyjemne kopnięcie karabinu. Już w tym momencie wiedział, że oddał strzał doskonały. Szybko wybrał kolejnego żołnierza i posłał pocisk.
Ilja Pietrowicz zobaczył, że coś dosłownie zdmuchnęło głowę jego kolegi.
- Co do kurw… - w tym samym momencie nabój Pierzyckiego rozerwał mu klatkę piersiową. Podobna rzeź rozegrała się na każdym posterunku.
- Meldować – rozkazał kapral
- Bravo, sektor czysty
- Charlie, potwierdzam
- Delta, czysto
- Echo, wszyscy zdjęci
- Gratuluję panowie, ruszamy dalej. Używać radia tylko w sytuacji zagrożenia operacji. Działacie na własną rękę, ale znacie zasady gry. Bez odbioru – zakończył transmisję Pierzycki
Do Ratusza nie dotarł żaden sygnał o zaistniałych wydarzeniach. Do zmiany wart zostało półtorej godziny. Mieli zatem godzinę, aby wejść do Mińska i ukryć się, zanim zostanie podniesiony alarm.
Każdy z komandosów przebrany był w rosyjski mundur. Ponadto wszyscy doskonale znali rosyjski i mieli dokumenty PAC. Mogło im to pomóc w razie kłopotów, ale mieli nie dopuścić do bezpośredniej konfrontacji w cztery oczy. Nie mogli zabić każdego, kogo napotkają na swojej drodze, ale nie mogli także skradać się jak intruzi, którymi rzeczywiście byli. Trzeba było działać w przemyślany sposób


Delta właśnie minęła jeden z wewnętrznych posterunków obronnych. Weszli do budynku, w którym niegdyś mieściły się biura jednej z większych korporacji. Wysoka na 60 metrów budowla dawała bardzo dobry widok na okolicę. Kapral Tomasz Brzeziński, ps. Brzoza oraz kapral Jan Flis zabezpieczyli wejście do budynku ładunkami RDX, a następnie urządzili kryjówkę snajperską na szóstym piętrze, skąd mieli optymalny widok na ulice i dachy.
Brzoza obserwował teren przez lunetę swojego karabinu. Do jego uszu dotarł odgłos wystrzału. Najwyraźniej z najbliższej okolicy. Pół sekundy potem nieznana siła cisnęła nim jak szmacianą lalką. Kapral Flis zerwał się jak oparzony. Odciągnął towarzysza broni w róg pokoju, a następnie wziął się za przeczesywanie budynków przez celownik karabinu. Usłyszał odgłos wystrzału i następny pocisk wyrwał dziurę w ścianie budynku. Odskoczył do drugiego okna.
- Ty skurwielu, gdzie jesteś?
Szybko przebiegł na wyższe piętro. Tam nie spodziewał się go wrogi snajper. Zobaczył błysk światła odbitego najprawdopodobniej od soczewki lunety. Obserwował uważnie w poszukiwaniu najmniejszego ruchu. Nie chciał ryzykować strzału na ślepo, musiał być pewien. Jeden strzał, jedna śmierć – tak głosi jedna z najważniejszych zasad snajperstwa. Bardziej wyczuł, niż zobaczył, że wróg przemieścił się i oddał strzał. Odległość trzystu metrów nie była dla niego wyzwaniem. Przeszedł surowe szkolenie. Jeśli ktoś nie trafiał celnie na taką odległość, był od razu wyrzucany ze szkolenia snajperskiego. Pocisk trafił Rosjanina w szyję i przerwał rdzeń kręgowy prawie urywając głowę. Śmierć w sekundę.
Szybko zbiegł do kaprala Brzezińskiego. Oddychał i był przytomny. Pocisk trafił go w bark nie wyrządzając dużych szkód.
- Jasiu, dorwałeś skurwysyna? – zapytał cicho
- Tak. Teraz muszę Cię tylko połatać.

czwartek, 20 marca 2014

Część III - Przed burzą

Białoruś, Mińsk
Ratusz
Kwatera dowódcy V Armii PAC

                Generał Jegor Lebiedow, oględnie mówiąc, był wściekły. Nawrzeszczał na sekretarkę, która do kawy nasypała mu dwie zamiast trzech łyżeczek cukru, zdegradował paru młodszych oficerów, którzy w czasie inspekcji mieli brudne buty. Co tak bardzo zdenerwowało Lebiedowa? Nad ranem doniesiono mu, iż jeden z patroli natknął się na ciała wartowników oraz ślady prowadzące w stronę Ratusza. Oznaczać mogło to tylko jedno: ktoś przedarł się przez wszystkie linie obrony i zinfiltrował Mińsk. Dla generała było oczywiste, kto to był.
- Przeklęci Polacy! – krzyknął – Zawsze byli dobrzy w podchodach, w chowaniu się po kanałach jak szczury! Nic dziwnego, że jednemu z nich udało się ominąć posterunki, zabić czterech moich ludzi i prawdopodobnie dokładnie sfotografować cały Ratusz wraz ze stanowiskami CKMów i snajperów! – grzmiał Lebiedow – Łącz ze sztabem na Krymie! – zawołał do sekretarki.

**********

Półwysep krymski
VIII Brygada Pancerna im. W. Putina
- Kowalow! Rusz dupę! Masz natychmiast zebrać chłopców ze swojej kompanii czołgów i pakować się na transportowce. Lecicie do Mińska – poinformował kapitana Władimira Kowalowa sierżant sztabowy.
- Do Mińska? Po chuj wysyłają nas tak daleko?
- Lebiedow prosi o wsparcie ciężkiego sprzętu. Chyba szykuje się coś grubszego…

                Kapitan Kowalow, zaprawiony w bojach żołnierz, który prowadził atak pancerny na Kijów, przejechał dłonią po pancerzu swojego czołgu. Type 32 Nekomata to była bez wątpienia wspaniała maszyna. Zamiast gąsienic specjalny system powietrzny umożliwiający lewitację, pozwalał na pokonywanie wszystkich rowów, wzniesień, skał. Pewną niedogodnością był brak ruchomej wieżyczki, jednak dzięki temu profil czołgu był niższy, co utrudniało przeciwnikowi trafienie. Załoga pojazdu liczyła dwie osoby: kierowcę oraz działonowego. Dzięki zautomatyzowanemu systemowi przeładowania oraz wspomaganiu kierowania, obsługa była banalnie prosta i nie nastręczała większych trudności.
- Dobra chłopcy, koniec leżakowania! Do czołgów i ładować się do transporterów. Lecimy skopać trochę tyłków tych natowskich oferm! – zawołał Kowalow do swoich podwładnych.

środa, 19 marca 2014

Część II - Przygotowania

Kapral Pierzycki kończył składać meldunek z zakończonej powodzeniem akcji wywiadowczej w głębi terytorium wroga. Do akcji w Mińsku został przerzucony z Lublińca, gdzie służył w Jednostce Wojskowej Komandosów. Na nic najlepszy sprzęt, satelity, drony, gdy zabraknie ludzi, którzy przenikną głęboko na terytorium wroga i osobiście zbadają teren. Satelita nie zajrzy wszędzie, tak samo jak dron.
- To była wspaniale przeprowadzona akcja kapralu, możecie być z siebie dumni – pochwalił zwiadowcę dowódca jednostki, którym był pułkownik Grzyś.
Ten 40 letni mężczyzna, brunet średniego wzrostu, lecz solidnie umięśniony, który zasłużył się przeprowadzeniem wielu ściśle tajnych akcji na bliskim wschodzie, cieszył się ogromnym szacunkiem podwładnych. To nie typ dowódcy, który siedzi za biurkiem i tylko wydaje rozkazy. Na poranną zaprawę udawał się razem ze swoimi żołnierzami, ćwiczył z nimi sztuki walki, strzelectwo. Oddany ojczyźnie, sumiennie wykonujący swoje obowiązki. Nic dziwnego, że szybko awansował. Już wcześniej był znakomitym dowódcą sekcji, wyróżniał się opanowaniem i sprytem. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich atutów, nigdy jednak się nimi nie chełpił. Teraz zauważył to samo u kaprala Pierzyckiego. Zaimponowała mu zręczność zwiadowcy oraz to, jak szybko podjął decyzję i rozprawił się z przeciwnikami. Przypomniały mu się czasy, gdy sam przeżywał podobne przygody.
- Ech… To były czasy. Gdybym tylko był o dychę młodszy – pomyślał.
Kazał odmeldować się Pierzyckiemu, po czym podszedł do wielkiej mapy  - nieodłącznego atrybutu dowódcy. Spojrzał na Europę i zasmucił się. Jeszcze dwadzieścia lat temu nic nie zwiastowało kataklizmu. Postępujące zlodowacenie zaskoczyło świat. Teoretycznie ludzie powinni trzymać się razem, żeby łatwiej przetrwać, ale człowiek człowiekowi wilkiem. W ludziach obudziły się zwierzęce instynkty. Wzrastające ceny ropy i gazu doprowadziły do bankructwa tysiące przedsiębiorstw. Doszło do bratobójczych walk między członkami rodzin, przyjaciółmi, sąsiadami, rodakami. Nastąpiła totalna anarchia. Pułkownik Wojciech Grzyś wyciągnął z szafki butelkę spirytusu i nalał sobie kieliszek. Popatrzył na stojące na biurku zdjęcie rodziny: żony i dwójki dzieci. Kasia, bo tak miała na imię jego żona, została zabita przez nieznanych uzbrojonych napastników, którzy chcieli obrabować ich dom. Dowódca komandosów wracał wtedy ze służby. Nigdy nie zapomni widoku żony skąpanej w kałuży krwi. Dwóch jego synów było w wieku poborowym, gdy wybuchła wojna. Trafili, jako żółtodzioby, do Afryki, skierowani do obrony pól naftowych. Zginęli w czasie pozorowanego ataku Rosjan. Pułkownik przyjął te wydarzenia z godnością. Był zresztą człowiekiem wierzącym w Boga i Biblia przyniosła mu pociechę. Chciał jednak przyczynić się do śmierci jak największej ilości żołnierzy wroga, zadawać straty Koalicji Panazjatyckiej. Niedługo miał zyskać ku temu sposobność. Jego jednostka została wytypowana do akcji odbicia Mińska z rąk Rosjan.
- Szykuje się niezła rozpierducha – powiedział głośno czytając rozkaz o następującej treści
Jednostka Wojskowa Komandosów z Lublińca
Przygotować drogę dla ciężkiego sprzętu, zanim trzon sił UE wkroczy do Mińska. Zneutralizować stanowiska broni przeciwpancernej, przeciwlotniczej oraz zadać jak największe straty PAC.
Rejon działania: północny rejon Mińska
Sposób działania: dowolny


                Pułkownik Grzyś popatrzył na mapę Mińska z zaznaczonymi zabudowaniami i zastanowił się:
- Przodem puścimy pary snajperskie z kamuflażem IT-33, powiedzmy dziesięć par. Dwie tu, dwie tu, jedna tu, jedna tu, tam znowu dwie, a po jednej o tam i tu – mówił do siebie, wskazując różne obszary miasta – niech podkopią morale ruskich. Zobaczymy, czy będą dalej się tak panoszyć po Mińsku, jak zaczniemy odstrzeliwać im łby.
Przystąpił do dokładnego planowania ataku. Od jego decyzji zależeć będzie życie trzystu komandosów. Aż tylu ich miał, co jest ogromną ilością jak na jednostkę sił specjalnych. Czuł się trochę jak Leonidas pod Termopilami, z tą tylko różnicą, że teraz jego ludzie będą myśliwymi, a siły PAC zwierzyną. Uśmiechnął się szeroko. Był w swoim żywiole.

Część I - Samotny zwiadowca

Mińsk – niegdyś stolica Białorusi, dzisiaj kolejna z upadłych europejskich stolic, która z pięknego miasta zmieniła się w miasto duchów. Wszystko za sprawą nieustannego deszczu pocisków, bomb, rakiet. Tętniącą dawniej życiem metropolię, którą rozświetlały przepiękne lampy, obecnie iluminowało dziesiątki mniejszych i większych pożarów.
                Naukowcy kolejny raz pomylili się w swoich prognozach. Zapowiadane globalne ocieplenie nigdy nie nadeszło, a średnie temperatury zaczęły z roku na rok maleć wbrew ogólnym przewidywaniom. Początkowo budziło to ogromny entuzjazm, bo lodowce nie stopnieją, a świat nie zostanie zalany.
Jednak to, co się wydarzyło, przerosło wyobrażenia wszystkich ludzi na ziemi. Zaczęło się od srogich zim w Europie, które co roku trwały coraz dłużej – zaczęła się kolejna epoka lodowcowa. Apogeum nadeszło w 2135 roku. Posuwająca się z północy pokrywa lodowa zajmowała coraz więcej drogocennej przestrzeni życiowej oraz surowców naturalnych. Świat stanął w obliczu zagłady. Masowa emigracja spowodowała przeludnienie terenów Afryki, Ameryki Południowej oraz Australii. Rozprzestrzeniały się groźne choroby tropikalne, od których umierały tysiące ludzi.
Konflikt zbrojny był nieunikniony. Jego wybuch to tylko kwestia czasu, zapowiadali eksperci. Gdy nadszedł rok 2138, sześć światowych mocarstw było już uzbrojonych i ufortyfikowanych. Wytworzyły się dwa obozy: Siły Zbrojne Unii Europejskiej połączone z wojskami Stanów Zjednoczonych (NATO) oraz Koalicja Panazjatycka (PAC) stworzona z Rosji oraz Chin. Dyplomatyczne próby rozwiązania rodzącego się konfliktu skończyły się tylko jego jeszcze większą eskalacją. NATO oczekiwało gwałtownego szturmu sił PAC na ciepłe pola naftowe Afryki. Ataki takowe przypuszczono, ale miały one za zadanie jedynie odwrócić uwagę sił Paktu Północnoatlantyckiego od Europy, gdzie stacjonowały wojska Unii Europejskiej, które miały być celem prawdziwej inwazji. Fortel PAC udał się wyśmienicie. W ciągu kilku tygodni Rosjanie, których siły stanowiły trzon atakujących, przejęli tereny Ukrainy, Estonii, Łotwy, Litwy i Białorusi.

                Samotny zwiadowca przekradał się przez ruiny Mińska. Zegar na zrujnowanej wieży kościoła wybił już dawno północ. Lekko opancerzony, uzbrojony jedynie w wytłumiony karabinek Lamberta, bojowy nóż oraz system aktywnego kamuflażu IT-33, który mógł zapewnić mu 15 sekundową, prawie całkowitą niewidzialność, ominął jeden z wielu posterunków Rosjan. Jego celem było zbadanie liczebności obrońców Ratusza. Im bliżej swojego celu był, tym mocniejsze straże napotykał na swojej drodze. Kapral Pierzycki zdawał sobie sprawę z tego, że w którymś momencie nie uniknie walki. Wiedział natomiast, że jego przeciwnicy są wyczerpani walkami. Jedynymi rzeczami, których w Mińsku nie brakowało, były wódka oraz amunicja. Zmęczeni, wygłodzeni żołnierze rosyjscy, byli zdolni do aktów kanibalizmu. Pierzycki, jeśli da się zabić, nie może liczyć na jakikolwiek pochówek. Zostanie zjedzony przez swoich zabójców. Ta myśl nie dodawała mu otuchy.
Do celu zostało półtora kilometra i dwa posterunki. O dziwo, nie były one tak mocno obsadzone ludźmi, jak poprzednie.
- To dziwne – pomyślał – mogłoby się wydawać, że tu powinno być tych dupków jak najwięcej.
Hah – zaśmiał się – to będzie bułka z masłem.
Przemknął niczym cień na drugą stronę ulicy. Nie mógł ryzykować zabicia czterech strażników. To by się zresztą nie udało.
- Za dużo ich. Cóż, trzeba będzie znowu bawić się w ducha. Bogu dzięki za IT-33 – powiedział do siebie w myślach.
Kapral podszedł jak tylko mógł najbliżej do wartowników. Piętnaście sekund niewidzialności powinno wystarczyć, ale nie można przecież przebiec obok nich. System nie tłumi dźwięków, ani nie zaciera śladów stóp na śniegu.
- Dobra, koniec opierdalania się, czas zarobić na swoją porcję gównianego wojskowego żarcia – pomyślał.
Pierzycki uaktywnił IT-33. Po sekundzie prawie całkowicie zniknął. Uważny widz zobaczyłby jedynie delikatną przezroczystą, wilgotną mgiełkę zamiast pełnej postaci człowieka. Licznik zaczął nieubłaganie odmierzać czas, jaki mu pozostał. Pierwszy krok, skrzypnięcie śniegu niesłyszalne dla ruskich, w uszach kaprala brzmiało jak salwa armatnia. Niczego nie podejrzewając, rozmawiali w swoim języku:
- Pieprzona wojna, pieprzony Mińsk, pieprzona zima. Nie dość, że marzniemy, to jeszcze ostatni zrzut zaopatrzenia, kurwa jego mać, nie trafił w wyznaczony punkt.
- Cicho Michaił, nie pamiętasz już, jak ostatnio rozstrzelali takiego jednego, któremu się żarcie nie podobało?
- Ha, szczęściarz, przynajmniej posmakował jakiegoś żarcia…
Zwiadowca wykorzystał chwilę rozmowy i minął pierwszego z nich w odległości zaledwie dwóch metrów, niebezpiecznie blisko. Bał się, że usłyszą jego oddech, bicie serca, ale pogrążeni w rozmowie nie zwróciliby na to uwagi. Minęło pięć sekund od czasu, gdy uruchomił kamuflaż. Musi się pospieszyć, jeśli chce zdążyć.
- Niech to szlag! – pomyślał – z budki wartowniczej, którą mijał, wyszedł strażnik. Trzymał w rękach puszkę konserw.
Jego towarzysze zapytali się, czy może nie jest ona pełna. Pokręcił głową i rzucił ją z wściekłością na ziemię. Polak, przekradając się, widział tą scenę. Oczami wyobraźni ujrzał, jak zaraz jego wróg kopnie puszkę, aby dać upust swojej wściekłości. Minęło kolejne 5 sekund działania systemu IT-33.  Wiedział, co się wydarzy, zanim się to stało. Jakby w spowolnionym tempie widział, że Rosjanin bierze zamach nogą i kopie puszkę, która przeleciała w powietrzu dwa metry, a następnie trafiła go w udo. Jego umysł pracował szybko, liczył na to, że nikt nie zauważył dziwnej trajektorii lotu puszki. Jednak żołnierze podążali wzrokiem za tym kawałkiem metalu i widzieli, że odbija się od kogoś, kto jest niewidzialny. Znali działanie aktywnego kamuflażu ze szkoleń i wiedzieli, że tuż obok nich jest nieprzyjaciel. Zaczęli składać się do oddania strzałów. Pierwszy z nich już nacisnął spust, ale broń nie wypaliła.
- Kurwa, zabezpieczony!
 Kapral Pierzycki wiedział, że musi zareagować i wykorzystać ten moment, który został mu dany. Podbiegł do tego, który miał strzelać i wbił mu swój nóż w klatkę piersiową. Tamci zaczęli strzelać na ślepo. Trafili go w ramię, krzyknął, a następnie pociągnął serią po przeciwnikach, kładąc ich trupem. Odgłosów strzelaniny dziwnym trafem albo nie dosłyszano, albo w Ratuszu pomyśleli, że zabito jednego z niewielu pozostałych w mieście cywili, który chciał uciec z miasta. Zwiadowca schował się w pobliskim budynku, opatrzył ramię, napił się trochę wody, podziękował Bogu, że nie zjawiło się więcej ruskich, a następnie ruszył do Ratusza. Pod osłoną cienia wykonał zdjęcia stanowisk ciężkich karabinów maszynowych, możliwych pozycji snajperów, a następnie zaczął się wycofywać. Postanowił zatrzymać się na chwilę przy posterunku, gdzie zabił czterech żołnierzy. Ukrył w pobliskim budynku ich ciała, aby nie odkryto od razu, że wysondowano obronę Ratusza.
- Job twoju mać – powiedział nienawistnym głosem nad ciałem tego, który ośmielił się go postrzelić.

Przywitanie

Cześć wszystkim.

Postanowiłem zrealizować plan, który stworzyłem parę tygodni temu, a mianowicie zacząć pisać opowiadania w klimacie mojej ulubionej gry z czasów gimnazjum, tj. Battlefield 2142.
Opowiadania będą połączone wątkiem fabularnym, ale każde z nich będzie stanowiło osobną część.
Mam nadzieję, że moje teksty wam się spodobają, zostaniecie moimi czytelnikami i polecicie bloga znajomym.