środa, 19 marca 2014

Część II - Przygotowania

Kapral Pierzycki kończył składać meldunek z zakończonej powodzeniem akcji wywiadowczej w głębi terytorium wroga. Do akcji w Mińsku został przerzucony z Lublińca, gdzie służył w Jednostce Wojskowej Komandosów. Na nic najlepszy sprzęt, satelity, drony, gdy zabraknie ludzi, którzy przenikną głęboko na terytorium wroga i osobiście zbadają teren. Satelita nie zajrzy wszędzie, tak samo jak dron.
- To była wspaniale przeprowadzona akcja kapralu, możecie być z siebie dumni – pochwalił zwiadowcę dowódca jednostki, którym był pułkownik Grzyś.
Ten 40 letni mężczyzna, brunet średniego wzrostu, lecz solidnie umięśniony, który zasłużył się przeprowadzeniem wielu ściśle tajnych akcji na bliskim wschodzie, cieszył się ogromnym szacunkiem podwładnych. To nie typ dowódcy, który siedzi za biurkiem i tylko wydaje rozkazy. Na poranną zaprawę udawał się razem ze swoimi żołnierzami, ćwiczył z nimi sztuki walki, strzelectwo. Oddany ojczyźnie, sumiennie wykonujący swoje obowiązki. Nic dziwnego, że szybko awansował. Już wcześniej był znakomitym dowódcą sekcji, wyróżniał się opanowaniem i sprytem. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich atutów, nigdy jednak się nimi nie chełpił. Teraz zauważył to samo u kaprala Pierzyckiego. Zaimponowała mu zręczność zwiadowcy oraz to, jak szybko podjął decyzję i rozprawił się z przeciwnikami. Przypomniały mu się czasy, gdy sam przeżywał podobne przygody.
- Ech… To były czasy. Gdybym tylko był o dychę młodszy – pomyślał.
Kazał odmeldować się Pierzyckiemu, po czym podszedł do wielkiej mapy  - nieodłącznego atrybutu dowódcy. Spojrzał na Europę i zasmucił się. Jeszcze dwadzieścia lat temu nic nie zwiastowało kataklizmu. Postępujące zlodowacenie zaskoczyło świat. Teoretycznie ludzie powinni trzymać się razem, żeby łatwiej przetrwać, ale człowiek człowiekowi wilkiem. W ludziach obudziły się zwierzęce instynkty. Wzrastające ceny ropy i gazu doprowadziły do bankructwa tysiące przedsiębiorstw. Doszło do bratobójczych walk między członkami rodzin, przyjaciółmi, sąsiadami, rodakami. Nastąpiła totalna anarchia. Pułkownik Wojciech Grzyś wyciągnął z szafki butelkę spirytusu i nalał sobie kieliszek. Popatrzył na stojące na biurku zdjęcie rodziny: żony i dwójki dzieci. Kasia, bo tak miała na imię jego żona, została zabita przez nieznanych uzbrojonych napastników, którzy chcieli obrabować ich dom. Dowódca komandosów wracał wtedy ze służby. Nigdy nie zapomni widoku żony skąpanej w kałuży krwi. Dwóch jego synów było w wieku poborowym, gdy wybuchła wojna. Trafili, jako żółtodzioby, do Afryki, skierowani do obrony pól naftowych. Zginęli w czasie pozorowanego ataku Rosjan. Pułkownik przyjął te wydarzenia z godnością. Był zresztą człowiekiem wierzącym w Boga i Biblia przyniosła mu pociechę. Chciał jednak przyczynić się do śmierci jak największej ilości żołnierzy wroga, zadawać straty Koalicji Panazjatyckiej. Niedługo miał zyskać ku temu sposobność. Jego jednostka została wytypowana do akcji odbicia Mińska z rąk Rosjan.
- Szykuje się niezła rozpierducha – powiedział głośno czytając rozkaz o następującej treści
Jednostka Wojskowa Komandosów z Lublińca
Przygotować drogę dla ciężkiego sprzętu, zanim trzon sił UE wkroczy do Mińska. Zneutralizować stanowiska broni przeciwpancernej, przeciwlotniczej oraz zadać jak największe straty PAC.
Rejon działania: północny rejon Mińska
Sposób działania: dowolny


                Pułkownik Grzyś popatrzył na mapę Mińska z zaznaczonymi zabudowaniami i zastanowił się:
- Przodem puścimy pary snajperskie z kamuflażem IT-33, powiedzmy dziesięć par. Dwie tu, dwie tu, jedna tu, jedna tu, tam znowu dwie, a po jednej o tam i tu – mówił do siebie, wskazując różne obszary miasta – niech podkopią morale ruskich. Zobaczymy, czy będą dalej się tak panoszyć po Mińsku, jak zaczniemy odstrzeliwać im łby.
Przystąpił do dokładnego planowania ataku. Od jego decyzji zależeć będzie życie trzystu komandosów. Aż tylu ich miał, co jest ogromną ilością jak na jednostkę sił specjalnych. Czuł się trochę jak Leonidas pod Termopilami, z tą tylko różnicą, że teraz jego ludzie będą myśliwymi, a siły PAC zwierzyną. Uśmiechnął się szeroko. Był w swoim żywiole.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz