Mińsk –
niegdyś stolica Białorusi, dzisiaj kolejna z upadłych europejskich stolic,
która z pięknego miasta zmieniła się w miasto duchów. Wszystko za sprawą
nieustannego deszczu pocisków, bomb, rakiet. Tętniącą dawniej życiem
metropolię, którą rozświetlały przepiękne lampy, obecnie iluminowało dziesiątki
mniejszych i większych pożarów.
Naukowcy kolejny raz pomylili się w swoich prognozach. Zapowiadane globalne ocieplenie nigdy nie nadeszło, a średnie temperatury zaczęły z roku na rok maleć wbrew ogólnym przewidywaniom. Początkowo budziło to ogromny entuzjazm, bo lodowce nie stopnieją, a świat nie zostanie zalany.
Jednak to, co się wydarzyło, przerosło wyobrażenia wszystkich ludzi na ziemi. Zaczęło się od srogich zim w Europie, które co roku trwały coraz dłużej – zaczęła się kolejna epoka lodowcowa. Apogeum nadeszło w 2135 roku. Posuwająca się z północy pokrywa lodowa zajmowała coraz więcej drogocennej przestrzeni życiowej oraz surowców naturalnych. Świat stanął w obliczu zagłady. Masowa emigracja spowodowała przeludnienie terenów Afryki, Ameryki Południowej oraz Australii. Rozprzestrzeniały się groźne choroby tropikalne, od których umierały tysiące ludzi.
Konflikt zbrojny był nieunikniony. Jego wybuch to tylko kwestia czasu, zapowiadali eksperci. Gdy nadszedł rok 2138, sześć światowych mocarstw było już uzbrojonych i ufortyfikowanych. Wytworzyły się dwa obozy: Siły Zbrojne Unii Europejskiej połączone z wojskami Stanów Zjednoczonych (NATO) oraz Koalicja Panazjatycka (PAC) stworzona z Rosji oraz Chin. Dyplomatyczne próby rozwiązania rodzącego się konfliktu skończyły się tylko jego jeszcze większą eskalacją. NATO oczekiwało gwałtownego szturmu sił PAC na ciepłe pola naftowe Afryki. Ataki takowe przypuszczono, ale miały one za zadanie jedynie odwrócić uwagę sił Paktu Północnoatlantyckiego od Europy, gdzie stacjonowały wojska Unii Europejskiej, które miały być celem prawdziwej inwazji. Fortel PAC udał się wyśmienicie. W ciągu kilku tygodni Rosjanie, których siły stanowiły trzon atakujących, przejęli tereny Ukrainy, Estonii, Łotwy, Litwy i Białorusi.
Naukowcy kolejny raz pomylili się w swoich prognozach. Zapowiadane globalne ocieplenie nigdy nie nadeszło, a średnie temperatury zaczęły z roku na rok maleć wbrew ogólnym przewidywaniom. Początkowo budziło to ogromny entuzjazm, bo lodowce nie stopnieją, a świat nie zostanie zalany.
Jednak to, co się wydarzyło, przerosło wyobrażenia wszystkich ludzi na ziemi. Zaczęło się od srogich zim w Europie, które co roku trwały coraz dłużej – zaczęła się kolejna epoka lodowcowa. Apogeum nadeszło w 2135 roku. Posuwająca się z północy pokrywa lodowa zajmowała coraz więcej drogocennej przestrzeni życiowej oraz surowców naturalnych. Świat stanął w obliczu zagłady. Masowa emigracja spowodowała przeludnienie terenów Afryki, Ameryki Południowej oraz Australii. Rozprzestrzeniały się groźne choroby tropikalne, od których umierały tysiące ludzi.
Konflikt zbrojny był nieunikniony. Jego wybuch to tylko kwestia czasu, zapowiadali eksperci. Gdy nadszedł rok 2138, sześć światowych mocarstw było już uzbrojonych i ufortyfikowanych. Wytworzyły się dwa obozy: Siły Zbrojne Unii Europejskiej połączone z wojskami Stanów Zjednoczonych (NATO) oraz Koalicja Panazjatycka (PAC) stworzona z Rosji oraz Chin. Dyplomatyczne próby rozwiązania rodzącego się konfliktu skończyły się tylko jego jeszcze większą eskalacją. NATO oczekiwało gwałtownego szturmu sił PAC na ciepłe pola naftowe Afryki. Ataki takowe przypuszczono, ale miały one za zadanie jedynie odwrócić uwagę sił Paktu Północnoatlantyckiego od Europy, gdzie stacjonowały wojska Unii Europejskiej, które miały być celem prawdziwej inwazji. Fortel PAC udał się wyśmienicie. W ciągu kilku tygodni Rosjanie, których siły stanowiły trzon atakujących, przejęli tereny Ukrainy, Estonii, Łotwy, Litwy i Białorusi.
Samotny zwiadowca przekradał się
przez ruiny Mińska. Zegar na zrujnowanej wieży kościoła wybił już dawno północ.
Lekko opancerzony, uzbrojony jedynie w wytłumiony karabinek Lamberta, bojowy
nóż oraz system aktywnego kamuflażu IT-33, który mógł zapewnić mu 15 sekundową,
prawie całkowitą niewidzialność, ominął jeden z wielu posterunków Rosjan. Jego
celem było zbadanie liczebności obrońców Ratusza. Im bliżej swojego celu był,
tym mocniejsze straże napotykał na swojej drodze. Kapral Pierzycki zdawał sobie
sprawę z tego, że w którymś momencie nie uniknie walki. Wiedział natomiast, że
jego przeciwnicy są wyczerpani walkami. Jedynymi rzeczami, których w Mińsku nie
brakowało, były wódka oraz amunicja. Zmęczeni, wygłodzeni żołnierze rosyjscy,
byli zdolni do aktów kanibalizmu. Pierzycki, jeśli da się zabić, nie może
liczyć na jakikolwiek pochówek. Zostanie zjedzony przez swoich zabójców. Ta
myśl nie dodawała mu otuchy.
Do celu zostało półtora kilometra i dwa posterunki. O dziwo, nie były one tak mocno obsadzone ludźmi, jak poprzednie.
- To dziwne – pomyślał – mogłoby się wydawać, że tu powinno być tych dupków jak najwięcej.
Hah – zaśmiał się – to będzie bułka z masłem.
Przemknął niczym cień na drugą stronę ulicy. Nie mógł ryzykować zabicia czterech strażników. To by się zresztą nie udało.
- Za dużo ich. Cóż, trzeba będzie znowu bawić się w ducha. Bogu dzięki za IT-33 – powiedział do siebie w myślach.
Kapral podszedł jak tylko mógł najbliżej do wartowników. Piętnaście sekund niewidzialności powinno wystarczyć, ale nie można przecież przebiec obok nich. System nie tłumi dźwięków, ani nie zaciera śladów stóp na śniegu.
- Dobra, koniec opierdalania się, czas zarobić na swoją porcję gównianego wojskowego żarcia – pomyślał.
Pierzycki uaktywnił IT-33. Po sekundzie prawie całkowicie zniknął. Uważny widz zobaczyłby jedynie delikatną przezroczystą, wilgotną mgiełkę zamiast pełnej postaci człowieka. Licznik zaczął nieubłaganie odmierzać czas, jaki mu pozostał. Pierwszy krok, skrzypnięcie śniegu niesłyszalne dla ruskich, w uszach kaprala brzmiało jak salwa armatnia. Niczego nie podejrzewając, rozmawiali w swoim języku:
- Pieprzona wojna, pieprzony Mińsk, pieprzona zima. Nie dość, że marzniemy, to jeszcze ostatni zrzut zaopatrzenia, kurwa jego mać, nie trafił w wyznaczony punkt.
- Cicho Michaił, nie pamiętasz już, jak ostatnio rozstrzelali takiego jednego, któremu się żarcie nie podobało?
- Ha, szczęściarz, przynajmniej posmakował jakiegoś żarcia…
Zwiadowca wykorzystał chwilę rozmowy i minął pierwszego z nich w odległości zaledwie dwóch metrów, niebezpiecznie blisko. Bał się, że usłyszą jego oddech, bicie serca, ale pogrążeni w rozmowie nie zwróciliby na to uwagi. Minęło pięć sekund od czasu, gdy uruchomił kamuflaż. Musi się pospieszyć, jeśli chce zdążyć.
- Niech to szlag! – pomyślał – z budki wartowniczej, którą mijał, wyszedł strażnik. Trzymał w rękach puszkę konserw.
Jego towarzysze zapytali się, czy może nie jest ona pełna. Pokręcił głową i rzucił ją z wściekłością na ziemię. Polak, przekradając się, widział tą scenę. Oczami wyobraźni ujrzał, jak zaraz jego wróg kopnie puszkę, aby dać upust swojej wściekłości. Minęło kolejne 5 sekund działania systemu IT-33. Wiedział, co się wydarzy, zanim się to stało. Jakby w spowolnionym tempie widział, że Rosjanin bierze zamach nogą i kopie puszkę, która przeleciała w powietrzu dwa metry, a następnie trafiła go w udo. Jego umysł pracował szybko, liczył na to, że nikt nie zauważył dziwnej trajektorii lotu puszki. Jednak żołnierze podążali wzrokiem za tym kawałkiem metalu i widzieli, że odbija się od kogoś, kto jest niewidzialny. Znali działanie aktywnego kamuflażu ze szkoleń i wiedzieli, że tuż obok nich jest nieprzyjaciel. Zaczęli składać się do oddania strzałów. Pierwszy z nich już nacisnął spust, ale broń nie wypaliła.
- Kurwa, zabezpieczony!
Kapral Pierzycki wiedział, że musi zareagować i wykorzystać ten moment, który został mu dany. Podbiegł do tego, który miał strzelać i wbił mu swój nóż w klatkę piersiową. Tamci zaczęli strzelać na ślepo. Trafili go w ramię, krzyknął, a następnie pociągnął serią po przeciwnikach, kładąc ich trupem. Odgłosów strzelaniny dziwnym trafem albo nie dosłyszano, albo w Ratuszu pomyśleli, że zabito jednego z niewielu pozostałych w mieście cywili, który chciał uciec z miasta. Zwiadowca schował się w pobliskim budynku, opatrzył ramię, napił się trochę wody, podziękował Bogu, że nie zjawiło się więcej ruskich, a następnie ruszył do Ratusza. Pod osłoną cienia wykonał zdjęcia stanowisk ciężkich karabinów maszynowych, możliwych pozycji snajperów, a następnie zaczął się wycofywać. Postanowił zatrzymać się na chwilę przy posterunku, gdzie zabił czterech żołnierzy. Ukrył w pobliskim budynku ich ciała, aby nie odkryto od razu, że wysondowano obronę Ratusza.
- Job twoju mać – powiedział nienawistnym głosem nad ciałem tego, który ośmielił się go postrzelić.
Do celu zostało półtora kilometra i dwa posterunki. O dziwo, nie były one tak mocno obsadzone ludźmi, jak poprzednie.
- To dziwne – pomyślał – mogłoby się wydawać, że tu powinno być tych dupków jak najwięcej.
Hah – zaśmiał się – to będzie bułka z masłem.
Przemknął niczym cień na drugą stronę ulicy. Nie mógł ryzykować zabicia czterech strażników. To by się zresztą nie udało.
- Za dużo ich. Cóż, trzeba będzie znowu bawić się w ducha. Bogu dzięki za IT-33 – powiedział do siebie w myślach.
Kapral podszedł jak tylko mógł najbliżej do wartowników. Piętnaście sekund niewidzialności powinno wystarczyć, ale nie można przecież przebiec obok nich. System nie tłumi dźwięków, ani nie zaciera śladów stóp na śniegu.
- Dobra, koniec opierdalania się, czas zarobić na swoją porcję gównianego wojskowego żarcia – pomyślał.
Pierzycki uaktywnił IT-33. Po sekundzie prawie całkowicie zniknął. Uważny widz zobaczyłby jedynie delikatną przezroczystą, wilgotną mgiełkę zamiast pełnej postaci człowieka. Licznik zaczął nieubłaganie odmierzać czas, jaki mu pozostał. Pierwszy krok, skrzypnięcie śniegu niesłyszalne dla ruskich, w uszach kaprala brzmiało jak salwa armatnia. Niczego nie podejrzewając, rozmawiali w swoim języku:
- Pieprzona wojna, pieprzony Mińsk, pieprzona zima. Nie dość, że marzniemy, to jeszcze ostatni zrzut zaopatrzenia, kurwa jego mać, nie trafił w wyznaczony punkt.
- Cicho Michaił, nie pamiętasz już, jak ostatnio rozstrzelali takiego jednego, któremu się żarcie nie podobało?
- Ha, szczęściarz, przynajmniej posmakował jakiegoś żarcia…
Zwiadowca wykorzystał chwilę rozmowy i minął pierwszego z nich w odległości zaledwie dwóch metrów, niebezpiecznie blisko. Bał się, że usłyszą jego oddech, bicie serca, ale pogrążeni w rozmowie nie zwróciliby na to uwagi. Minęło pięć sekund od czasu, gdy uruchomił kamuflaż. Musi się pospieszyć, jeśli chce zdążyć.
- Niech to szlag! – pomyślał – z budki wartowniczej, którą mijał, wyszedł strażnik. Trzymał w rękach puszkę konserw.
Jego towarzysze zapytali się, czy może nie jest ona pełna. Pokręcił głową i rzucił ją z wściekłością na ziemię. Polak, przekradając się, widział tą scenę. Oczami wyobraźni ujrzał, jak zaraz jego wróg kopnie puszkę, aby dać upust swojej wściekłości. Minęło kolejne 5 sekund działania systemu IT-33. Wiedział, co się wydarzy, zanim się to stało. Jakby w spowolnionym tempie widział, że Rosjanin bierze zamach nogą i kopie puszkę, która przeleciała w powietrzu dwa metry, a następnie trafiła go w udo. Jego umysł pracował szybko, liczył na to, że nikt nie zauważył dziwnej trajektorii lotu puszki. Jednak żołnierze podążali wzrokiem za tym kawałkiem metalu i widzieli, że odbija się od kogoś, kto jest niewidzialny. Znali działanie aktywnego kamuflażu ze szkoleń i wiedzieli, że tuż obok nich jest nieprzyjaciel. Zaczęli składać się do oddania strzałów. Pierwszy z nich już nacisnął spust, ale broń nie wypaliła.
- Kurwa, zabezpieczony!
Kapral Pierzycki wiedział, że musi zareagować i wykorzystać ten moment, który został mu dany. Podbiegł do tego, który miał strzelać i wbił mu swój nóż w klatkę piersiową. Tamci zaczęli strzelać na ślepo. Trafili go w ramię, krzyknął, a następnie pociągnął serią po przeciwnikach, kładąc ich trupem. Odgłosów strzelaniny dziwnym trafem albo nie dosłyszano, albo w Ratuszu pomyśleli, że zabito jednego z niewielu pozostałych w mieście cywili, który chciał uciec z miasta. Zwiadowca schował się w pobliskim budynku, opatrzył ramię, napił się trochę wody, podziękował Bogu, że nie zjawiło się więcej ruskich, a następnie ruszył do Ratusza. Pod osłoną cienia wykonał zdjęcia stanowisk ciężkich karabinów maszynowych, możliwych pozycji snajperów, a następnie zaczął się wycofywać. Postanowił zatrzymać się na chwilę przy posterunku, gdzie zabił czterech żołnierzy. Ukrył w pobliskim budynku ich ciała, aby nie odkryto od razu, że wysondowano obronę Ratusza.
- Job twoju mać – powiedział nienawistnym głosem nad ciałem tego, który ośmielił się go postrzelić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz